Nieważne jest to, co posiadamy, a liczy się to, co z tym robimy.

Helena Kmieć – postać, która chyba każdemu wolontariuszowi z Wolontariatu Misyjnego Salvator, wydaje się zarówno bliska, jak i daleka, wręcz niedościgniona.

Helena Kmieć – postać, która chyba każdemu wolontariuszowi z Wolontariatu Misyjnego Salvator, wydaje się zarówno bliska, jak i daleka, wręcz niedościgniona. W pewnym stopniu czuję dumę, że należę do tej samej wspólnoty, do której należała tak wyjątkowa postać, a z drugiej strony – przez długi czas towarzyszy mi poczucie, że nie mam wystarczająco sił, aby ponieść jej misję dalej.

Duma i radość, o której piszę dotyczy z pewnością tego, że osoba, z którą łączyły mnie podobne ideały, pasje i pragnienia uchodzi dziś za kogoś, kto oddał swoje życie w imię służby. Helenka jest kimś kto niestrudzenie pracował dla drugiego człowieka. Nie bała się, jak Apostołowie, opuścić ojca i matkę, przyjaciół i znajomych, pracę i zadania, w które się angażowała, aby wspierać i prowadzić małe dzieci z boliwijskiej Cochabamby. Była wolontariuszką misyjną z pełnym tego słowa znaczeniu. Bezinteresownie oddała swój czas drugiemu człowiekowi. Nie bała się pracy, podejmowała się różnych aktywności, aby dać z siebie jak najwięcej. Jej misyjność związana jest z tym, że wybrała ekstremalnie trudne warunki – daleki, odmienny kulturowo kraj. Mogła pomagać w Polsce, lecz postawiła wszystko na jedną kartę. Kartę, która nazywa się służba najmniejszemu.

Wydawać by się mogło, że takie opowieści wyczytać można tylko w żywotach świętych z dalekich czasów. A tu okazuje się, że dotyczą one osoby, która jeszcze kilka lat temu przemierzała te same korytarze Centrali Wolontariatu Misyjnego Salvator w Trzebini, brała udział w tych samych spotkaniach ogólnopolskich. Znała i przyjaźniła się z tymi samymi osobami, które znam dziś i ja. To pozwala mi patrzeć na całą wspólnotę jak na ludzi, którzy spalają się dla drugiego człowieka. Duch Helenki zdecydowanie udziela się nam wszystkim. Wtedy, gdy brak motywacji lub w głowie kotłują się setki myśli pełnych lęku, czy wyjazd misyjny jest na pewno dla mnie. Wtedy wystarczy spojrzeć na uśmiechniętą Helenkę, której zdjęcie zawsze towarzyszy nam podczas spotkań formacyjnych. Ona też była w tym miejscu. Mierzyła się z tymi samymi pytaniami i wątpliwościami. Też rozszerzała swoją dobę do niebotycznych rozmiarów, aby jeszcze chwilę spędzić z drugim człowiekiem, aby zrobić jeszcze jedną akcję. Była w tym samym miejscu, w którym jestem ja. I dokonała wyboru. Najlepszego z możliwych.

Z drugiej zaś strony dopiero po kilku latach od jej śmierci zaczynam mieć z nią bliższą relację. Nie było dane mi jej poznać osobiście. To, co o niej wiem pochodzi z opowieści od jej bliskich. I z moich własnych obserwacji na temat tego, w jaki sposób Helenka „działa” i „jest obecna” nawet po swojej śmierci. Początkowo wydawała mi się kimś, do kogo nawet nie powinnam się porównywać. Śpiew, taniec, gra na gitarze, umiejętności liderskie, znajomość języka angielskiego, charyzma i zaangażowanie. Bardzo dużo talentów i zalet. Ja natomiast nie umiałam znaleźć tego w sobie. A przecież Helena stawiana jest za wzór wolontariusza. Czy to oznacza, że nie powinnam podejmować się tego dzieła? Skoro nie mogę być tak dobra, jak Helenka to może lepiej odpuścić?

Wyliczanie kolejnych talentów Helenki jest poniekąd uproszczeniem jej pięknej osoby i sprowadzeniem jej pięknego życia do konkursu na najlepszego człowieka, chrześcijanina, wolontariusza. I choć wszystkie te talenty miała naprawdę, to nie one były tym, co zaprowadziło ją, jak wierzymy, do spotkania z Bogiem. To, co ją wyróżniało było świadome wykorzystywanie tego, co potrafiła i kim była do uczynienia czyjegoś świata lepszym. Potrafiła słuchać – chętnie spędzała kolejną godzinę na wysłuchaniu swoich bliskich. Potrafiła śpiewać – pomagała modlić się na spotkaniach wspólnoty. Miała umiejętności liderskie – podjęła się zadania i koordynowała działania Wolontariatu.

Dopiero po kilku latach zrozumiałam, że cechy Heleny nie stanowią przepisu na idealnego wolontariusza. Stanowią zaproszenie do tego, aby jeszcze lepiej poznawać samego siebie i wykorzystywać to dla dobra ludzi wokół których żyjemy (zarówno na misjach, jak i w codzienności). Myślę, że Helenka może nawet śmieje się teraz pod nosem, gdy wielu z nas wylicza jej zdolności. Jednocześnie zapominając, że nieważne jest to, co posiadamy, a liczy się to, co z tym robimy. Helena miała takie zalety, ja mam inne, ale obie możemy uczynić przez nie czyjś świat odrobinę szczęśliwszym!

Justyna Dalasińska